Gdy skończy się wojna, ktoś będzie musiał ponownie wylać asfalt, zbudować mosty i rurociągi, odbudować szkoły i domy, zainwestować w usługi… Dlaczego nie mieliby to być Polacy?
Zdaniem posła Marka Rutki, szefa Parlamentarnego Zespołu ds. Odbudowy Ukrainy, jest to „ogromną szansą dla polskiego biznesu”, a Jarosław Fuchs, wiceprezes Banku Pekao, prognozuje, że rola Polski w całym tym procesie będzie „kluczowa”, zwłaszcza że – jak zauważa z kolei szef giełdy Marek Dietl – „nasze firmy cechuje niespotykana w Europie elastyczność i umiejętność odnajdywania się w nowej rzeczywistości”. Niektórzy analitycy szacują, że dzięki odbudowie Ukrainy PKB naszego kraju może wzrosnąć o 190 mld zł. Stawka jest wysoka, entuzjazm wydaje się więc na miejscu.
To jednak za mało. Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zauważył trzeźwo na Twitterze, że wojna trwa, więc na razie w grę wchodzą tylko rozmowy, czyli „tworzenie klimatu” i „kupowanie losu na loterii”. Czy możemy w niej wygrać, skoro – zanim nadeszły trzy plagi (pandemia, wojna i inflacja) – Ukraina nie była dla polskich firm głównym kierunkiem rozwoju?